poniedziałek, 28 grudnia 2015

Wszystko z przymusu

Ile razy spotkałam się, szczególnie w ostatnim czasie, ze stwierdzeniem, że coś muszę. Muszę mieć zawsze starannie wymalowaną buźkę, muszę podciąć włosy, muszę... Na każde "musisz" odpowiadam, że nic nie muszę, ja mogę. Każde przymuszanie mnie do czegokolwiek powoduje, że robię zgoła zupełnie coś innego. Przez całe swoje dotychczasowe życie miałam włosy ścięte na krótkiego jeża, a kiedy już postanowiłam hodować je, by oddać jednej z fundacji zajmującej się chorymi na raka, to zaraz zaczęły się mnożyć niczym grzyby po deszczu uwagi, że powinnam ściąć te włosy, że jak to tak myślę o chorych a nie o sobie. To jeszcze nic, bo przecież powinnam chodzić z tapetą na mordzie, bo kobieta nie powinna pokazywać się bez makijażu. Próby wyjaśnienia, że w makijażu czuję się tak samo, jakbym po Stalowej paradowała z gołą dupą, a do tego moja atopowa skóra truje się tym syfem, nie pomagają. Bo muszę i już. Uwag na temat ubioru nie zliczę, bo przecież powinnam paradować w szpileczkach-cipeczkach i się zabić o najbliższą dziurę w chodniku. Otóż, moi mili, zrozumcie, że człowiek chodzi ubrany i wygląda tak, jak jemu to odpowiada, a nie tak, by spełnić wasze widzimisię. I nie próbujcie nikomu wmawiać, że jeśli wygląda tak, jak chce wyglądać, to tylko się szpeci. 

sobota, 19 grudnia 2015

Samotność wśród ludzi

Kończę dziś kolejny rok życia i naszła mnie refleksja, że wszystko to, co robiłam do tej pory jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, to straszliwa pomyłka. Związki, które miały być wow i relacje, które zapowiadały się super, a wyszło jak zawsze. Wspólna z kimś noc, wspólny poranek, które były poprzedzone rozmową o tym, że mnie skrzywdzono, o tym, że ta nowa osoba taka nie jest i żeby nie porównywać do byłej. I zapewnienie, że nie traktuje mnie jak przygodę. I po raz kolejny naiwność z mojej strony, bo przecież jak ktoś, o kim wszyscy mówili, że czuje do mnie sympatię i że to widać, może zlekceważyć najważniejszą dla mnie okazję w roku, czyli moje urodziny. I moje urodziny i mnie, bo prosiłam chociaż o pół godziny na spotkanie. I takie smutne podsumowanie - inni mnie cenią i podziwiają, a ja siebie coraz bardziej przez takie coś nienawidzę. 

czwartek, 17 grudnia 2015

Robienie w jajo

Słyszałam często od swoich znajomych, że pracodawcy nie wypłacają im należnych pieniędzy. Użeranie się i sądy pracy. Przepracowałam w nowej robocie już prawie dwa miesiące i do przedwczoraj na moim koncie miały wylądować pieniądze za pierwszy miesiąc. Zgodnie z umową. Pieniędzy nie ma i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle będą. Od szefa usłyszeliśmy, że, cytując dosłownie, jak nam się nie podoba to mamy wypierdalać, że w dupie ma nas, w dupie ma nasze wypłaty i w dupie ma to, że są święta. Ja i moi koledzy zostaliśmy bez pieniędzy na życie. Już pomijam fakt, że wyciągnęliśmy tę firmę za uszy do góry, że tyraliśmy nawet w weekendy, by potem nie odebrać nadgodzin. To wszystko pracodawca ma w dupie.  

środa, 11 listopada 2015

O płytkości rozumowania

Jeszcze do niedawna twierdziłam zażarcie, że wygląd się nie liczy. Liczy się charakter. Otoczenie patrzyło na mnie z politowaniem, a wszystkie maszkary szukały u mnie szczęścia. Celowo napisałam "maszkary", bo uświadomiłam sobie, że wygląd jest cholernie ważny. Nie oszukujmy się - jesteśmy wzrokowcami. Kobiety także. Wizerunek to coś, po czym decydujemy czy warto zwrócić na kogoś uwagę, czy sobie odpuścić. Po raz pierwszy postanowiłam się wyłamać i dałam szansę mężczyźnie o budowie ciała, przez którą już dalej nie patrzę na ewentualne zalety. I wiecie co? Cholera, nie zadziałało. Spora nadwaga u przedstawicieli płci brzydszej niesie za sobą pełno dodatkowych komplikacji. Jakich, domyślcie się. Komplikacje te powodują rozczarowanie. Za cholerę nie czuję się jego kobietą, chociaż chodzi i ćwierka naokoło, że jesteśmy razem. Nie, nie jesteśmy. W zasadzie nigdy nie byliśmy. To on sobie coś ubzdurał. Widzę w tym niemalże kopię mojej relacji z byłym. Tyle tylko, że tam była chemia, mięta, magnetyzm, coś i było zajebiste łóżko. I tak, tęsknie za nocami z byłym, cholernie tęsknię. Tęsknię za jego oczami, najpiękniejszymi na całej Pradze. Albo ktoś nas kręci, albo dajmy sobie spokój, bo na bank nie zakręci. Na cuda nie ma co liczyć.  

piątek, 30 października 2015

O trudnościach

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie mówił, że będzie prosto. Za to ja mówiłam, że w moim przypadku będzie cholernie trudno. Dziewczyna  z traumą, poobijana i poraniona. Nie lubię adoracji, nie lubię, kiedy mnie się zagłaskuje. To, co cementuje inne związki, w moim przypadku buduje przepaść. Jestem błękitnym ptakiem i ponad wszystko cenię wolność. Było optymalnie, kiedy byłego widywałam jedynie przy okazji praskich wydarzeń. Na bliskość czekałam z wytęsknieniem, to było coś cudownego. Kiedy jednak jestem teraz z chłopakiem, który się troszczy, dba i chce się ciągle spotykać, nie czuję mięty. Nie czuję potrzeby spotykać się, a od bliskości stronię i robię wszystko, by jej nie było. Nie potrafię się do niczego zmusić, choć on ma już pewność, że jestem jego wymarzoną kobietą i mnie kocha. Nie umiem nawet udawać. Łapię się na tym, że jak widzę byłego, to dalej uważam go za szalenie przystojnego, chciałabym być z nim blisko. Ktoś kiedyś napisał, że myśląc o byłych nie dopuszczamy do siebie nowych osób. Ten ktoś nie wziął pod uwagę tego, że między jednymi ludźmi iskrzy od razu, a między innymi o tę iskrę jest trudno. Zaczynam dostrzegać podobieństwa między mną a byłym. I nie wiem co w takim przypadku robić - walczyć czy odpuścić. 

wtorek, 20 października 2015

Nauka latania

Takie wpisy zaczyna się trudno. Trudno, bo na nowo uczę się latać, a właściwie od zera uczę się jak być czułą, jak dać się kochać i kochać mężczyznę. To takie dziwne, kiedy dostaje się SMS ze słowami "dzień dobry" czy "dobranoc". Jeszcze dziwniejsze jest, kiedy ktoś dzwoni lub kupuje kwiaty. Normalność odbieram jako coś nienormalnego. I boję się, że to tylko sen i zaraz tego nie będzie. Narcyz też na początku się starał a potem czar prysł. Bo jak to jest możliwe, że mężczyźnie zależy? Teraz to nie ja działam, teraz to ja daję się ponieść. I czekam na moment, kiedy poczuję się w całości jego kobietą. Będzie to moment pewności. Chwila, kiedy będę mogła napić się wspólnie wina, odpiąć mu guziki koszuli i poznać bliżej. Zjednoczyć się i poznać zapach oraz smak. Do tego momentu jestem wolnym praskim ptakiem. 

poniedziałek, 19 października 2015

Biała kartka

Dziewczynka z bajki o Narcyzie powróciła. W jej życiu wydarzyło się coś, co przekreśliło jej dotychczasowe starania o to, by z Narcyzem pozostać w dobrych relacjach. Zależało jej jak na niczym innym, ale nie wzięła pod uwagę faktu, że co pięć lat w jej życiu pojawia się ktoś, kto ma na tyle smutne własne życie, by próbować rozwalić życie dziewczynki. Ktoś kiedyś powiedział, że tylko osoby, które w życiu coś osiągnęły, mogą spodziewać się ataków i próby zniszczenia im tego, co przez lata budowali. To może być sukces, sława, związek, cokolwiek. Co zawsze jest najsmutniejsze w tym wszystkim to to, że to nie wrogowie a przyjaciele okazują się kanaliami. W 2010 roku przyjaciółka dziewczynki, z którą była jak siostra, postanowiła złożyć na nią anonimowy donos do rektora uczelni, w którym wypunktowała, dlaczego dziewczynka nie powinna mieć oceny bardzo dobrej na dyplomie magisterskim. Kiedy sprawa donosu ujrzała światło dzienne, udawała, że współczuje, razem z dziewczynką szukała winowajców. Jednak dziewczynka to taki Sherlock Holmes i szybko odkryła, kto ów donos napisał. I co usłyszała od swojej przyjaciółki-siostry? Że jest piękna, młoda, ma sukcesy naukowe na koncie, ukochanego i rodzinę, która ją wspiera. Trzeba to więc było z zawiści zniszczyć. W życiu panta rei i po pięciu latach historia się powtórzyła. Z piątku na sobotę jej przyjaciółka, która płakała na jej ramieniu, postanowiła za jej plecami pisać z Narcyzem. A zaczęła z grubej rury, by zwrócić na siebie jego uwagę. Napisała, że wypiła dwa piwa i ma myśli samobójcze, bo nikt jej nie kocha i jest sama. Nikt nie przechodzi obojętnie, kiedy ktoś straszy, że się zabije i usłużny kwiatek nawiązał z nią kontakt. I wtedy się zaczęło. To o nie samobójstwo chodziło a o to, by drążyć z Narcyzem temat, dlaczego sypiał z dziewczynką i ją skrzywdził. Narcyz nie poczuwa się do tego, że kogokolwiek skrzywdził, a z kim sypia to jego sprawa. O tym co zrobiła fałszywa przyjaciółka postanowiła napisać dziewczynce. Chwaliła się przy tym, że Narcyz wysłał do niej 10 wiadomości, a dziewczynkę zlewał, mówiąc łagodnie. Dziewczynka próbowała naprawić sytuację i przepraszała Narcyza za coś, czego przecież nie zrobiła, bo za niepoczytalnych znajomych odpowiadać nie będzie. Prosiła Narcyza o wybaczenie i się nie doczekała. Narcyz napisał tylko, by wszyscy dali mu już święty spokój. Fałszywa przyjaciółka zagroziła, że dalej będzie z Narcyzem pisać o dziewczynce. Nie dotarło do niej, że zrobiła bardzo źle, że pogrzebała jedyną szansę na naprawę relacji, kiedy była na to szansa. By jeszcze wbić dodatkowo szpilę, napisała, że dziewczynka jest mądralińska i wszyscy znajomi fałszywej pytają, co to za mądralińska się wypowiada. A o co poszło? Fałszywa próbowała udowodnić dziewczynce, że ta nie zna się na mitologii. Sytuacja o tyle śmieszna, że dziewczynka z mitologii pisze doktorat i zna się na niej lepiej niż fałszywa, która nie ma o niej kompletnie zielonego pojęcia. Dziewczynkę zbanowała, bo tylko na takie "dojrzałe" zachowanie było ją stać. Dziewczynka wysłała Narcyzowi ostatniego SMSa, oczywiście bez odzewu. Wczoraj spotkała się z kolegą z byłej pracy i postanowiła, że chce, by kolega został przy niej na dłużej. Tym samym historia pisze się na nowo. I chociaż dalej kocha Narcyza, to wie, że musi żyć. Tego kwiatu jest pół światu i nie tylko narcyzy na nim kwitną. Są też inne kwiaty. 

sobota, 17 października 2015

Bajka o dziewczynce i Narcyzie

Pamiętacie mit o Narcyzie? W pięknym, młodym chłopcu kochały się nimfy, ale on wolał polować i nic poza łowami go nie interesowało. Za występek przeciwko miłości ukarała go bogini Afrodyta. Narcyz pochylił się nad strumieniem, by zaczerpnąć łyk wody, ale podczas tej czynności zobaczył swe odbicie w tafli wody. Zakochał się sam w sobie. Gdy chłopiec zmarł, na jego grobie wyrósł kwiat o barwach białej i złotej. Kwiat ten nazwano narcyzem, by upamiętnić w ten sposób zmarłego. Spróbujmy ów mit przenieść do czasów nam współczesnych, ale na początek znaleziony w Internecie cytat:

Jak bar­dzo ko­bieta mu­si kochać by przep­raszać za krzywdę mężczyznę który ją po­pełnił. Jak bar­dzo mężczyz­na mu­si być obojętny by na­wet za ta­kie poświęce­nie nie wybaczyć.


Wyobraźmy sobie sytuację, że dziewczynka zakochuje się dzisiaj w Narcyzie. Wszystko na początku jest fajne, on się stara, ona się stara, ale w pewnym momencie jej starania okazują się być dla ukochanego niewystarczające. Wymaga od niej zmiany stylu, makijażu, więc dziewczynka biega po sklepach jak głupia i dopiero co zarobione pieniądze wydaje na ciuchy, które mogłyby zadowolić partnera. Kupuje nawet pończochy, bo on najchętniej by ją w nich widział a ona wstydzi się je ubierać, bo kojarzą jej się z paniami lekkich obyczajów. Pończochy ubiera dopiero na randce u niego w mieszkaniu. Po randce skrupulatnie je zwija i upycha w torbie, by nikt nie widział. Narcyzowi jednak ciągle coś nie pasuje i dziewczynka nie wie zupełnie na czym stoi a że jej zależy, zaciska zęby i robi wszystko, co partner chce. Narcyz kryje ją jednak przed światem, choć dziewczynka jest piękna i atrakcyjna. Inni mężczyźni zazdroszczą Narcyzowi partnerki, ale on jest na ten fakt ślepy. Pewnego dnia dochodzi do tragedii i relacja dziewczynki z Narcyzem przestaje istnieć. Narcyz nie potrafi bowiem kochać i nie chce być kochany, przecież jego własna miłość do siebie samego mu wystarcza. Dziewczynka jednak nie rozumie, co poszło nie tak i dwoi się i troi, by odzyskać Narcyza, bo przecież tak bardzo go kocha. Niestety, na próżno. Narcyz poznaje nową dziewczynkę, a poprzednia dziewczynka nie potrafi ułożyć sobie życia na nowo. 

piątek, 16 października 2015

Krótko o zwierzętach

Miało być o czym innym a wyszło jak zwykle. Z coraz większym przerażeniem czytam o tym, co ludzie wyprawiają ze zwierzętami. Portale dostarczają informacji o prześcigających się w okrucieństwie ludziach. Piszę "ludziach", chociaż na zwyrodnialców powinno istnieć osobne określenie. Normalni ludzie nie chcą być utożsamiani z tym czymś, co jest podobno przedstawicielem tego samego gatunku. Weźmy choćby wiadomość z dzisiaj: w Lublinie starsza pani dokarmia wolno żyjące koty. Zwierzaki mają swoje domki, w których mogą spędzać chłodniejsze dni. Pani jak każdego dnia idzie nakarmić podopiecznych i widzi, że wszystkie budki są zniszczone a jeden z kotów leży zabity na resztkach tego, co zostało z kociego azylu. Oczywiście nikt nic nie widział, bo zawsze tak jest. Oczywiście sprawcy/sprawców nie uda się ująć, bo pozostałe koty nie wskażą, kto dokonał tego bestialskiego czynu. Jeszcze bardziej przerażającym od samego czynu pozostaje fakt, że często mordercami są dzieci. Pojawia się wyjaśnienie, że dzieci się tylko bawiły, że dzieciom się nudziło, że to tylko zwierzęta. Nikt nie widzi w tym momencie, że z takiego dziecka może wyrosnąć psychopata, że znęcanie się nad zwierzęciem nie należy przecież do normalnych dziecięcych zabaw. Matka wpoiła mi i mojej siostrze szacunek do innych istot żywych, więc dlaczego dwoje rodziców nie jest w stanie tego nauczyć swoich pociech? Zwierzę jest z gruntu na przegranej pozycji, bo się nie poskarży. Zwierzę jest istotą słabszą, którą należy się opiekować. Jeśli się już oswoiło te psy czy koty, to nie po to, żeby je zabijać. Kiedy byłam dzieckiem, dziwiłam się pewnemu starszemu panu, że pozwala na to, by komary wypijały jego krew. Nie mogłam zrozumieć, że ten człowiek nie pacnął intruza, by mieć spokój, by nie mieć potem swędzącej rany. Pan mi powiedział, że komar jest mały, że potrzebuje niewielkiej ilości krwi, którą on ma przecież w nadmiarze, by żyć i móc się rozmnażać. To Bóg, czy w cokolwiek wierzymy, stworzył komara właśnie takim. Od tego momentu nie potrafię zabić nawet mrówki i poruszam się tak, by przypadkowo żadnego żyjątka nie zdeptać. Zwierzę to istota żywa i należy okazywać jej szacunek. To tylko kwestia losu czy urodziliśmy się człowiekiem, czy np., takim komarem. Ucząc dzieci szacunku do innych istot żywych uczymy ich także szacunku do nas samych. 

czwartek, 15 października 2015

Trochę o prażanach

Byłam wczoraj na promocji książki, w której przywołana jest Praga i jej mieszkańcy. Co prawda mowa przede wszystkim o znanych i mniej znanych osobistościach z XVIII i XIX wieku. Autorka owej książki wypowiedziała rzecz oczywistą, ale przez wielu zapomnianą lub wypieraną - miejsce zamieszkania, otoczenie, w którym się obracamy, kształtuje w nas pewne zachowania i wpływa na nasz charakter. I tutaj powróćmy do prawego brzegu i prażan. Istnieje w świadomości ludzi, szczególnie przyjezdnych, przeświadczenie, że na Pradze nie ma cywilizacji, że tam się jedynie morduje, gwałci i nie wiadomo co jeszcze. Warszawiacy boją się na drugi brzeg zapuszczać i robią to jedynie wtedy, kiedy muszą tam coś załatwić, a i to często niechętnie. Snują się wtedy przestraszeni po ulicach i patrzą czy ktoś oby nie łypie na nich nieprzychylnym okiem. Przyjezdni Pragę odwiedzają, ale bardzo szybko słyszą, że nie należy tego robić, bo tam żule i skupisko patologii. Ulubioną rozrywką prażan jest przecież chlanie w bramach. Przychodzą jednak takie momenty, kiedy warszawiacy i przyjezdni goście ochoczo przybywają na prawy brzeg. Powodów może być wiele, by wymienić jedynie organizowane imprezy, otwarcie wystawy w muzeum czy chęć zjedzenia świetnego jedzenia za nieporównywalnie mniejszą kwotę niż w innych miejscach w Warszawie. Są też tacy śmiałkowie, którym nie są straszne historyjki o Pradze i chcą na własne oczy przekonać się czy tam jest rzeczywiście tak, jak to piszą. Osoby te najczęściej zakochują się w prawym brzegu i często tu goszczą, fotografują budowle i ludzi i poznają praską atmosferę. Za tymi ludźmi podążają następni, bo jak raz poszła fama, że nie taka Praga straszna jak ją malują, to ma to siłę sprawczą. Ci odważniejsi wchodzą w bramy, przechodzą na podwórka i można ich dostrzec z aparatami na klatkach. Zapomnieli chyba biedacy, że przecież na każdym kroku czai się ktoś, kto chętnie wbije im kosę pod żebro i zabierze aparat. No zapomnieli! Z czego dzisiaj bierze się taki wizerunek Pragi i prażan, skoro statystyki policyjne pokazują, że to na lewym brzegu jest najwięcej napadów i innych przykrych zajść? Na pewno bierze się to z tzw. urban legends. Praga od zawsze uchodzi za najbiedniejszą część Warszawy. Powodów tego stanu podaje się wiele. Gros osób twierdzi, że może gdyby wojna nie oszczędziła zabudowy, to sytuacja wyglądałaby inaczej. Tyle tylko, że są to zwyczajne gdybania typu, co by było, gdyby babcia miała wąsy. Wiadomo, że tam, gdzie jest bieda, tam istnieje większa możliwość na to, że narodzi się tam patologia. Ludzie muszą sobie przecież jakoś radzić. Praga miała w swojej historii sytuacje, że celowo ściągano na jej teren ludzi z marginesu społecznego i próbowano zbudować tu coś na kształt getta. Przez takie działania jedna z najpiękniejszych i najbardziej praskich ulic po dziś dzień, niesłusznie, nosi opinię jednej z najgorszych. Dziś jednak już prawie nie słychać straszenia ulicą Brzeską a straszakiem jest teraz ulica Dudziarska. Powoduje to, że ludzie na Dudziarską się nie zapuszczają, w internecie można przeczytać komentarze, że tam psy ogonami szczekają, a wszelakie ptactwo stamtąd zawraca. Cierpi sama ulica, najbardziej jednak cierpią mieszkańcy. Przyjęło się bowiem rozumować na zasadzie, że jeśli ktoś ma mniej pieniędzy lub przez długi odebrano mu mieszkanie i umieszczono w innym miejscu, to jest to zły człowiek i na pewno cwaniak, bo uczciwej osoby taki los nie spotyka. Na szczęście na Dudziarskiej zaczyna się dziać, jest m.in. Festiwal Nauki, w okolicy działa teatr. Kolejną sprawą, która często jest przywoływana, to to, że prażanie różnią się od pozostałych warszawiaków. Warszawiacy nie są jednak w stanie wskazać, o co chodzi z tymi różnicami. Otóż na Pradze ludzie są sobą. Nie silą się na to, by np., idąc na plażę wskoczyć w najdroższe ciuchy z szafy, co można zaobserwować wśród ludzi, którzy odwiedzają praski brzeg, by napić się na plaży piwa, rozpalić ognisko czy poimprezować. Prażanin idzie na plażę w stroju adekwatnym do miejsca. Jeśli nie lubię makijażu, to nikt na prawym brzegu nie patrzy na mnie wilkiem tylko dlatego, że mam niedoskonałości cery, których nie chcę zakryć pod fluidem i pudrem. Mogę wyjść na ulicę w klapkach, z wałkami na głowie czy w piżamie i nikt z tego powodu nie stuka się w głowę ani nie komentuje. Mam ochotę napisać się na podwórku czy ulicy piwa, to to robię i nikomu to nie przeszkadza. Prażanin jest sobą, co często nie podoba się przyzwyczajonym do błyszczenia wszędzie ludziom. Zarzuca się nam to, że nasze budynki pękają i być może ich stan powoduje, że Praga wydaje się jeszcze bardziej straszna. Mało kto pamięta, bo wielu ludzi ma gdzieś historię swojego miasta, że to jest zabudowa, która przetrwała, często XIX wieczna. To nie jest tak, że to mieszkańcy doprowadzili do tego, że nie ma balkonów ani elewacji. Trzeba pamiętać, że mieliśmy taki okres w historii, kiedy nasza władza celowo szpeciła budynki, odrywała balkony. Na wielu budynkach można wciąż zauważyć detale architektoniczne, a kiedy wejdzie się do środka kamienic, to widać zdobienia. Oczywiście część balkonów zdjęto, bo zagrażały ludziom, ale to inna inszość. Zły stan zabudowy powoduje, że bardziej mrocznymi wydają się jej mieszkańcy, a przecież kiedy wejdziemy do mieszkań, mamy tam często pięknie urządzone wnętrza. Jaki więc jest dzisiejszy prażanin? Według mnie taki sam jak był w przeszłości. Nie ufamy byle komu i na nasze zaufanie trzeba sobie mocno zapracować. Kiedy jednak pojawia się sytuacja kryzysowa np., pożar czy ktoś uległ wypadkowi, to jednoczymy się, by zbierać rzeczy potrzebne pogorzelcom a osoba, która uległa wypadkowi, może spodziewać się, że na jej rzecz zostanie zorganizowana jakaś kwesta czy piknik, co miało miejsce choćby parę dni temu. Prażanie nigdy nie mieli i nie mają w sercu lodu. Może na co dzień wydają się nieco szorstcy, to w bliższym ich poznaniu ta bariera szorstkości zostaje zdjęta. Trzeba pamiętać, że na prawym brzegu jak nigdzie indziej wciąż kultywuje się stosunki dobrosąsiedzkie, wciąż można pogadać z każdym na ulicy czy w sklepie. Wszyscy wiedzą prawie wszystko i to polecą, to odradzą. Żeby lepiej nas poznać, wystarczy wybrać się na nasz brzeg. 

środa, 14 października 2015

O niemożności

Nurtuje mnie od długiego czasu jak to się dzieje, że ludzie ze sobą sypiają, komplementują wzajemnie a potem "ciach" i jedna ze stron zaczyna traktować drugą gorzej niż śmiecia. I nie, to nie osoba, która dostała kopa w tyłek tak się zachowuje, a ten, kto kopnął. Bo fajnie się z kimś sypia, kiedy nie ma zobowiązań. Można nawet udawać, że się o tę osoby troszczymy - nakrywamy kołdrą, robimy śniadania. Tyle tylko, że w pewnym momencie tworzy się więź i jeśli osoba nie dostała na samym początku komunikatu: "nie interesują mnie związki, szukam tylko kogoś, z kim mogę sypiać", to coraz bardziej będzie się przywiązywać. A jak jeszcze padną pytania z serii ważnych typu "czy chcesz mieć dzieci?", to ta druga strona na bank się w to wszystko wkręci. Będzie się cieszyła, że złapała Boga za nogi. Tyle tylko, że bardzo szybko pojawią się jakieś zgrzyty i niemiłe sytuacje. Ta druga osoba, której zależy, zacznie się zastanawiać co zrobiła źle i jak to naprawić. Tyle tylko, że wina nie leżała po jej stronie, a po stronie partnera, który po prostu zaczął brać nogi za pas, kiedy zobaczył, że tej drugiej osobie naprawdę zależy. Skończyły się telefony, rozmowy na Skype do rana, komplementy. "Słuchaj, mam dużo pracy i nie wiem, kiedy się spotkamy. Bardzo bym chciał, ale sama rozumiesz, praca". Nagle partner, z którym można było baraszkować do rana lub też prowadzić całonocne rozmowy na komunikatorze nie ma czas. Spotkania zaczynają być coraz rzadsze, raz na miesiąc lub dwa. W dalszym ciągu są zachowywane pozory, że wszystko jest ok, bo przecież nie chcemy odstraszyć osoby, która chce z nami sypiać. Niestety, puff, nadchodzi ostatnia randka, ale dla niepoznaki jeszcze mamimy drugą osobę, że dalsze spotkania zależą tylko od niej. Już przedstawiamy scenariusz kolejnej randki. Tyle tylko, że po paru dniach dajemy komuś kopa. Zabawiliśmy się, ale nam się znudziło. Zaczynamy traktować drugiego jak śmiecia, chociaż to my się nim zabawiliśmy i wykorzystaliśmy, by potem porzucić, bo nam się znudził. A nie, nie znudził się, ale serio nas pokochał. I zaczynamy niszczyć go psychicznie, choć nie wiadomo, dlaczego. Urywa się kontakt, ale nie dajemy o sobie zapomnieć i po paru tygodniach wysyłamy mu SMS, że mamy problemy, że coś. Druga osoba myśli wtedy, że jeszcze może uda się relację naprawić. Niestety. Urywa się kontakt zupełnie, ale po dwóch miesiącach te dwie osoby spotykają się przypadkowo na jednym terenie. Ten, który dał kopa, nie kryje zadowolenia. Na do widzenia całuje kopniętą przez siebie osobę trzy razy w policzek, dziękuje jej, że przyszła. Dwa dni potem wysyła SMS z życzeniami miłego dnia i emotką. To niestety znowu tylko pozory i kontakt urywa się całkowicie, a kiedy widzą się następnym razem, to atmosfera jest wroga. Ta druga strona uważa, by przypadkowo nawet nie musnąć dawnego kochanka. Z jej strony pojawiają się teksty, że ta druga strona jest tak durna, że opadają ręce itp. Okazuje się jeszcze, że choć osoba, która kopnęła, zarzeka się, że nie interesują ją związki, miłostki i inne takie, to już ma nową kochanicę. Osoba kopnięta nie może pozbierać się po dziś dzień, bo traktowała tę relację serio. Bo jej na niej zależało. I mówiła na samym początku, że nie szuka przygód i nie interesują ją związki bez zobowiązań. Boi się jakichkolwiek relacji i zrywa kontakty z tymi, którzy zbyt blisko próbują podejść. I coś dalej czuje do tego, który kopnął, choć nie powinna. Chce, by było dobrze, a jest coraz gorzej. Z jej strony nie ma złości, choć to ona powinna traktować drugą stronę jak śmiecia. 

wtorek, 13 października 2015

Good Night, and Good Luck


Przenieśmy się w lata 50. do Ameryki, która ogarnięta jest komunistyczną gorączką. Rozliczenia z komunistyczną przeszłością i oskarżanie wszystkich dookoła o udział w tajnych zgromadzeniach i pomoc "im" są na porządku dziennym. Najzagorzalszym przeciwnikiem wrogiego systemu okazuje się senator Joseph McCarthy. Dziennikarze nowych mediów, do których należy telewizja, odczuwają spoczywającą na nich odpowiedzialność, by w sposób rzetelny informować widzów o tym, co ma miejsce. McCarthy owładnięty jest obsesją i w każdym widzi komunistę; padają niesłuszne oskarżenia w wyniku których ludzie tracą reputację oraz pracę. Kiedy o komunistyczną działalność oskarżony zostaje żołnierz armii USA, grupa dziennikarzy stacji CBS postanawia nakręcić materiał, który pomoże oczyścić niewinnego z postawionych mu zarzutów. Na czele dziennikarzy stoi ambitny Edward R. Murrow (genialny David Strathairn), gwiazda publicystycznego programu "See It Now" oraz rozrywkowego talk show "Person to Person". Działania Murrowa nie podobają się ani jego szefowi, który boi się, że przez kontrowersyjny materiał stacja straci sponsorów, ani ludziom senatora. Ci starają się znaleźć na Murrowa haki i do rąk Joe Wershby (Robert Downey Jr) telewizyjnego kolegi dziennikarza trafia koperta z rzekomymi dowodami na to, że Murrow prowadził w przeszłości komunistyczną działalność. Na pracowników stacji pada strach i każdy z nich musi podpisać zaświadczenie, które zwolni go od podejrzeń. Niektórzy z nich mieli z komunistami do czynienia i pozostaje pytanie czy wydać kolegów, czy działać tak, jakby nic się nie stało. Charyzmatyczny Murrow wybiera to drugie rozwiązanie i dziennikarze przygotowują się do medialnej polemiki z senatorem McCarthym. Jaki będzie finał filmu nie zdradzę, zważywszy, że film wyemituje dzisiaj o 20:30 TVP Kultura. Jeśli kogoś zachwyca klimat lat 50., elegancki ubiór z tamtych lat, muzyka jazzowa a dodatkowo chce obejrzeć ambitny film, to szczerze polecam włączenie dzisiaj odbiorników telewizyjnych. 

poniedziałek, 12 października 2015

O desperacjach większych i mniejszych

Ile razy zdarzyło Wam się widzieć w swoim kręgu znajomych osoby zdesperowane? Mowa o desperacji "nikt mnie nie kocha, a ktoś na pewno musi". Dostrzegam parę rodzajów rzeczonej, a każdy z nich charakteryzuje się innym poziomem nasilenia i innymi sposobami działania. Wszystkie one wywołały u mnie grymas na twarzy, by potem zrobiło mi się tych ludzi po prostu żal. Desperacja w najłagodniejszym stadium charakteryzuje się tym, że człowiek, który był dotychczas spokojny i nieśmiały, nagle zaczyna dostrzegać, że przedstawiciel płci przeciwnej na niego spojrzał, musnął jego dłoń. Głowę desperata zaprzątają myśli, co by tu zrobił z taką osobą, kiedy byłoby mu dane być z nią sam na sam. Z cichego człowieka robi się nerwowy, bo przecież to już ostatni dzwonek - jego zdaniem - by coś w życiu zmienić. Pojawia się osoba, która zupełnie do niego nie pasuje, ale trzyma się jej kurczowo, bo przecież się nim zainteresowała. Nie ma z tego relacji, związku czy choćby tylko przygody w łóżku. Jest za to rosnąca frustracja, oskarżanie innych i niemożność dogadania się z nikim, nawet z osobą, której tak mocno się trzyma, bo boi się stracić. Desperacja drugiego stopnia to taka, w której udaje się już z kimś być, ale takie bycie nie satysfakcjonuje osoby, która się na to zdecydowała. Są spotkania, jest seks, są czułe słówka, ale przeplata się to np., z ciągłym pożyczaniem pieniędzy na wieczne nieoddanie od desperata przez jego drugą połowę. Druga połowa ma też tendencje do wyjeżdżania z innymi przedstawicielami płci odmiennej na sponsorowane wycieczki. Osoba, która stoi z boku, doskonale widzi, o co chodzi w tej relacji. Desperat woli się jednak nagminnie na ukochaną osobę skarżyć niż posłać ją gdzie pieprz rośnie. Ale jest przecież seks i, wow, ktoś chce się z desperatem gzić. Jest w końcu trzeci stopień desperacji, najbardziej uciążliwy dla obiektu westchnień desperata. Desperat gdzieś zobaczył osobę płci odmiennej i przez te parę chwil czy godzin, kiedy była ona w okolicy, ukuł całe wyobrażenie jaką to osobą musi być. Niestety, szybko okazuje się, że to są jedynie wyobrażenia, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Jeszcze szybciej zaś, że ta druga osoba nie jest nim kompletnie zainteresowana. Zaczynają się oskarżenia na tablicach wspólnych znajomych, bo przecież na portalach społecznościowych najłatwiej odnaleźć obiekt westchnień. Pojawiają się próby wyłudzenia Twojego numeru telefonu, bo przecież tyle ciekawych wydarzeń dzieje się w okolicy. Boisz się otworzyć lodówkę, by rzeczony desperat z niej nie wyskoczył. Kiedy obiekt westchnień ma już całej sytuacji serdecznie dosyć i mówi dosadnie desperatowi, by się odwalił, pomaga to jedynie na krótki okres czasu. Desperat bowiem zagaduje za każdym razem, gdy widzi Cię online. Od tekstów, że idzie się upić, że obiekt westchnień ma serce z kamienia, przechodzi do pytań o rozmiar miseczki w staniku, oferuje masaż i wspólną kąpiel. Można spróbować zastanowić się czy to już obsesja i jakaś forma stalkingu. Ludzie, szanujcie się, ale szanujcie też innych. 

niedziela, 11 października 2015

O relacjach kruchych jak liście

Obserwuję ostatnimi czasy wzrastającą tendencję do psucia się i gnicia relacji międzyludzkich. Relacje, nie tylko związki, bardzo łatwo zerwać przez coś, co wydaje się być błahostką. Wystarczy mieć odmienną opinię na jakiś temat a już tracisz znajomego, który jeszcze nie tak dawno deklarował się, że skoczy za Tobą w ogień. Znasz kogoś latami a tak naprawdę nie znasz tego człowieka w ogóle. Zamiast rozmowy czy zwyczajnej dyskusji, w której ścierałyby się ze sobą jedynie argumenty, następuje bardzo ostra wymiana zdań, która nierzadko zmienia się w obrzucanie epitetami. Dociera do Ciebie, że tak naprawdę nigdy tych ludzi nie poznałeś, a na pewno nie doświadczyłeś ułomności ich charakteru. Jeszcze gorzej sprawa przedstawia się jeśli chodzi o związki, w tym o małżeństwa. W krótkim odstępie czasu dwa znane mi małżeństwa przestały istnieć, fikcją okazała się być również relacja, w której tkwiłam ja sama. Jedno z małżeństw przestało istnieć, bo mężczyzna pokochał inną i zamiast walczyć o ratowanie relacji ze swoją żoną, poszedł na łatwiznę i związał się z drugą kobietą. Ten brak walki, niechęć do pójścia na kompromis jest dziś powszechna. Bo łatwiej jest zacząć nowe, a stare, to problematyczne, wrzucić do wspomnień. Takie wspomnienia prędzej czy później i tak wyparują, zostaną zastąpione przez wspomnienia z aktualnego związku. Drugie małżeństwo rozpadło się, bo mąż miał problemy z przyznawaniem się do swojej żony. Brzmi to kuriozalnie, szczególnie w momencie, kiedy się wie, że poślubił piękną i mądrą dziewczynę. A kiedy ją stracił, zaczął tęsknić i pokazywał jak bardzo jest nieszczęśliwy. Tyle tylko, że ona już ma dosyć, a on nie ratował ich relacji, kiedy była na to możliwość, być może ostatnia już. A moja relacja? Nie mam jej z jeszcze innych powodów. Choć nadal kocham i stawałam na rzęsach, by relację tę, szczególną tylko dla mnie jak się w międzyczasie okazało, ratować, to trafiłam na kogoś, kto prawdopodobnie jest emocjonalną kaleką. Na czym to emocjonalne kalectwo polega? Kiedy jedna ze stron widzi, że druga się zaangażowała, wtedy daje jej kopa w tyłek i wymienia milion wymówek, dlaczego nie mogą być razem. Wymówki te bywają kuriozalne i widać, że były wymyślane na poczekaniu. Nie mnie oceniać, czym taka osoba się kieruje, ale jedno jest pewne - takie potraktowanie kogoś, kto szczerze kocha, powoduje, że ta druga osoba boi się już jakichkolwiek relacji. Być może staje się też, choć jeszcze o tym nie wie, taką drugą emocjonalną kaleką. Możemy zastanawiać się, dlaczego tak trudno jest dziś zbudować trwałą relację z drugim człowiekiem. Wydaje się, że jest to kwestia wychowania na egoistę oraz lobby ze strony przede wszystkim mediów, by za wszelką cenę dążyć do sukcesu i nie oglądać się na innych. Poświęcając komuś czas tracisz swój, a Twój czas jest przecież najcenniejszy. Więc dlaczego tracić go na naprawę czegoś, co już się popsuło, kiedy można mieć nowe, bez wad. Oczywiście bez wad do momentu, kiedy to nowe się nie popsuje i nie spotka go podobny los.