poniedziałek, 28 grudnia 2015

Wszystko z przymusu

Ile razy spotkałam się, szczególnie w ostatnim czasie, ze stwierdzeniem, że coś muszę. Muszę mieć zawsze starannie wymalowaną buźkę, muszę podciąć włosy, muszę... Na każde "musisz" odpowiadam, że nic nie muszę, ja mogę. Każde przymuszanie mnie do czegokolwiek powoduje, że robię zgoła zupełnie coś innego. Przez całe swoje dotychczasowe życie miałam włosy ścięte na krótkiego jeża, a kiedy już postanowiłam hodować je, by oddać jednej z fundacji zajmującej się chorymi na raka, to zaraz zaczęły się mnożyć niczym grzyby po deszczu uwagi, że powinnam ściąć te włosy, że jak to tak myślę o chorych a nie o sobie. To jeszcze nic, bo przecież powinnam chodzić z tapetą na mordzie, bo kobieta nie powinna pokazywać się bez makijażu. Próby wyjaśnienia, że w makijażu czuję się tak samo, jakbym po Stalowej paradowała z gołą dupą, a do tego moja atopowa skóra truje się tym syfem, nie pomagają. Bo muszę i już. Uwag na temat ubioru nie zliczę, bo przecież powinnam paradować w szpileczkach-cipeczkach i się zabić o najbliższą dziurę w chodniku. Otóż, moi mili, zrozumcie, że człowiek chodzi ubrany i wygląda tak, jak jemu to odpowiada, a nie tak, by spełnić wasze widzimisię. I nie próbujcie nikomu wmawiać, że jeśli wygląda tak, jak chce wyglądać, to tylko się szpeci. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz